Ĺshild nie należała do miłośniczek jakichkolwiek imprez. Zarówno tych głośnych typu dyskoteki, jak i również takich o typowo poznawczo-kameralnym zabarwieniu. Nie przepadała po prostu za zbyt dużym towarzystwem, a oczywistym chyba było, że na wieczorek przyjdzie praktycznie cała elita, która do tej pory zdążyła się zadomowić w hotelu. Postanowiła nie być gorsza i również zaszczycić wszystkich swoją obecnością nawet jeśli to by miało się sprowadzać do wejścia i natychmiastowego opuszczenia sali. Po prostu wypadało zaznaczyć jakoś swoja obecność, nieprawdaż? No więc gdy już postanowiła się na to wybrać, pojawił się kolejny problem. Mianowicie jakiś galowy strój. Mile widziane, a właściwie pożądane zapewne były sukienki i suknie wieczorowe wszelakiej maści. Dużo koronek, falbanek, fałdowanego materiału, bufiastych rękawków, a do tego w ramach swoistego dopełnienia tyle biżuterii, że aż głowa boli. Norweżka będąc osobą sceptycznie podchodzącą, czasami wręcz z wrogością, do wszystkich tego typu rzeczy nie miała wielu ubrań nadających się na taką okazję.
Ostatecznie po dość długich poszukiwaniach pośród ubrań wszelkiego rodzaju udało jej się znaleźć coś, co powinno się nadać. Wybór padł na sięgającą do ziemi suknię o barwie nieba typowego dla lata. Składała się tak jakby z dwóch części połączonych ze sobą, długiej spódnicy i gorsetu - ku niezadowoleniu Ĺshild, która w przeciwieństwie do większości dziewcząt nie miała za bardzo czym się z przodu pochwalić. Opadającej do samej podłogi części poskąpiono dodatków, z kolei część od pasa w górę została dość mocno obsypana srebrnym brokatem, układającym się w kształt śnieżynek. Dziewczyna wahała się, czy nie założyć jakichś dodatków... Ostatecznie wybór padł na wręcz idealnie dopasowaną kolię, mającej z przodu ułożony z radośnie błyszczących się diamencików sporych rozmiarów płatek śniegu. Tak samo wykonany, identyczny wręcz wzorek, jednak w nieco mniejszych rozmiarach, bo w formie spinki wpięła sobie we włosy. Nie miała ochoty bawić się w wymyślne fryzury. Na koniec na lewy nadgarstek niechętnie włożyła srebrną bransoletkę. Bardziej wyglądała jak łańcuszek, nie miała żadnych ozdób. A buty? Cóż, jej wybór padł na zwyczajne białe sandałki z lekkim obcasem, ozdobione z przodu tego samego koloru kokardką. No, teraz to można iść. Chyba.
Wystrojona jak nigdy weszła do sali w której miało się całe spotkanie odbywać. Dość sporo ludzi... Z krewnych dostrzegła jedynie własną siostrę. No i Finkę, która tak formalnie nie powinna się do rodziny zaliczać, ale o to mniejsza. Wiele innych nacji kojarzyła jedynie z suchych interesów, więc na razie postanowiła nie wcinać się w żadne towarzystwo. Wzrokiem wypatrzyła sobie wolną przestrzeń pod ścianą do której zaraz podeszła. Naprawdę nie lubiła takich spotkań. Postoi sobie, przecież małe prawdopodobieństwo, że ktoś ją w ogóle zauważy. Opierając się o ścianę starała nie patrzeć bezpośrednio na nikogo. Już wyjątkowym wyczynem było dla niej przyjście tutaj, a co dopiero mówić o bliższej integracji... Jak na razie - mowy nie ma. No chyba, że ktoś sam, z własnej woli podejdzie...